środa, 7 marca 2012

Rozdział 15

~Zayn~
To nie może być prawda! Nie może! Cały czas próbowałem się uspokoić. Nie byliśmy daleko. Szpital był parę kilometrów stąd. Wsiadłem w autobus, modląc się, żeby dotarł na czas. Ludzie się za mną oglądali, ale nie zważałem na to. Musiałem jak najszybciej dotrzeć do Roksany! Zaraz jak otworzyły się drzwi autobusu - wybiegłem. Musiałem wyglądać jak wariat, kiedy wbiegałem do recepcji.
-          Proszę panią, gdzie leży Roksana, ta dziewczyna, którą potrącił samochód?! – zawołałem. Babka gapiła się na mnie z miną „WTF?!”
-          Widzę, że pan jest zdenerwowany – rzuciła babina, przeglądając papiery. „Że co kurde?! Moją dziewczynę potrącił samochód, a ta kobiecina mi mówi, że zdenerwowany jestem! -.- No bitch, please!”
-          Gdzie ona jest? Muszę koniecznie ją zobaczyć, proszę! – zawołałem zdruzgotany.
-          Jest na oddziale intensywnej terapii, nie może pan jej odwiedzić – rzuciło babsko.
-          Co? To ja biegłem, śpieszyłem się tylko po to, żeby usłyszeć „nie może pan jej odwiedzić?!” – krzyknąłem, a babka udawała, że mnie nie ma. Lekceważąc jej zakaz przemknąłem się na oddział. Na korytarzu zobaczyłem rodziców Roksany. Ich też nie wpuścili, dranie jedne?!
-          Zayn! – zawołała matka Roxy, przytulając mnie.
-          Co z nią? – zapytałem smutno. Kiedy zobaczyłem jej minę miałem ochotę się rozpłakać.
-          Nie... Nie dają jej szans na przeżycie... – szepnęła, płacząc, po czym przytuliła się do swojego męża. Usiadłem na krześle i schowałem twarz w dłoniach. Mogłem nie wyjeżdżać! Mogłem zostać! Przecież wiedziałem, że ta Jacklynn coś knuła! Roxy właśnie umierała za tamtymi drzwiami, a ja nie mogłem być przy niej!!! Mój telefon ciągle wibrował. Zapewne przyjaciele chcieli się czegoś dowiedzieć. Wyłączyłem telefon, pogrążając się w rozpaczy.
~Jennifer~
Zayn wybiegł, a my nie mogliśmy uwierzyć w to, co się stało. Jakiś gość wbiegł i krzyknął : „5 minut! A gdzie Zayn?!”
-          On... Nie będzie występował... Jakiś czas – rzucił Liam, my nie mogliśmy nic wydusić z siebie.
-          Co? Co się stało? – zawołał koleś.
-          Jego dziewczynę potrącił samochód, może tego nie przeżyć... Zayn pobiegł do niej – rzucił Liam, zdruzgotany. Jak on mógł być taki opanowany?!
-          A wy dacie radę występować? – gość był załamany, że show nie może trwać dalej ;/ Liam pokiwał głową na „tak” a my wszyscy inni pokręciliśmy głowami na „nie” xd
-          Damy radę – powiedział Liam, ale nie byliśmy tacy pewni. Najpierw ja weszłam na scenę, bo występowałam pierwsza. Zobaczyłam te wszystkie dziewczyny, które tylko czekały na swoich idolów. Przełknęłam ślinę i powiedziałam :
-          Witajcie... To co chcę wam przekazać jest niewyobrażalnie smutne... – zaczęłam, a dziewczęce piski ucichły. Kontynuowałam :
-          Naszą przyjaciółkę, dziewczynę Zayna... potrącił przed chwilą samochód... Jest nam bardzo smutno... – mówiłam, wycierając łzy. Na scenę wchodzili chłopcy, ale dziewczyny były cicho i nic nie mówiły. Liam przejął ode mnie mikrofon.
-          Nie chcemy was zawieść, więc damy występ... ale nie jako One Direction tylko Liam, Harry, Louis i Niall... – powiedział chłopak, a ja zeszłam szybko ze sceny, wracając do garderoby. Poszłam się przejść na świeżym powietrzu. Natknęłam się na nikogo innego tylko na... Jacklynn!
-          To powinnaś być ty, nie ona! – krzyknęłam na blondynkę.
-          Wiem... To powinnam być ja – mruknęła Jacklynn i zaczęła płakać. Nie było mi jej ani trochę żal, po tym co nam zrobiła.
-          Myślisz, że jak teraz będziesz płakać to ktoś się nad tobą zlituje?! NIE! NIGDY! Nikt nie wybaczy ci tego, co zrobiłaś! ZGNIJESZ W PACE, A POTEM W PIEKLE ZA TO!!! – wrzasnęłam, ocierając łzy. Szybko weszłam do środka. Nie miałam pojęcia ile agresji we mnie tkwiło... W garderobie siedział smutny Hazza. Boże, jaka ja byłam szczęśliwa, że byliśmy razem! Dlaczego wcześniej tego nie doceniałam należycie?! Usiadłam mu na kolanach i przytuliłam mocno.
-          Cieszę się, że przy mnie jesteś, że jesteśmy razem – szepnęłam, całując go.
-          Ja też się cieszę – odszepnął loczek i mocno mnie przytulił. Chwilę potem wrócili chłopcy.
-          Szkoda, że nie widzieliście, co się działo na scenie! – zawołał Louis.
-          Fanki powiedziały, że możemy nie śpiewać, że nas rozumieją i że będą się modlić za Roxy! – zawołał Niall.
-          Niesamowite... – rzucił Liam. Do środka wpadł menager.
-          Wszystkie plany się pokrzyżowały! Macie jeszcze miesiąc wolnego, na poukładanie spraw. A trasę przesuniemy – główkował się.
-          Dobrze – mruknęliśmy wszyscy i wsiedliśmy do busa. Potem wróciliśmy do domów. Tłumaczenie się mamie było bolesne, ale... jak dotarliśmy do szpitala to było jeszcze gorzej. Zapłakany Zayn i zdruzgotani rodzice Roxy. Pod tą salą przesiedzieliśmy parę godzin. Potem musieliśmy iść, ale Zayn został. Cały czas tam siedział nie jedząc, nie pijąc i nie śpiąc. Niall przyniósł mu całą tacę śmieciowego żarcia.
-          Malik, musisz coś w końcu zjeść... – powiedział, machając mu hamburgerem przed nosem.
-          Moje życie straciło sens... – szepnął i schował twarz w dłoniach. Jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie... Usiadłam obok niego i go mocno przytuliłam.
-          Będzie dobrze, zobaczysz...
-          Nie będzie dobrze... Nie dają jej szans na przeżycie! – zawołał Malik, płacząc. Nie mogłam wytrzymać, jak widziałam go w takim stanie...
~Zayn~
W końcu reszta sobie poszła i zostałem sam. Nawet jej rodzice poszli coś zjeść! Nie wiedziałem ile tam przesiedziałem. Godziny? Dni? Tygodnie? Nie wiedziałem. Ja nie mogłem robić nic, tylko siedzieć i myśleć o Roksanie. Rozejrzałem się po korytarzu. Nikogo nie było. Lekko uchyliłem drzwi sali i wślizgnąłem się do środka. Tam leżała moja kochana Roxy... Podłączona do różnych aparatur, z wieloma drucikami i rurkami... Prawie cała zawinięta bandażami...
-          Och, Roxy... – zawołałem, lekko dotykając jej policzka. Zewsząd dochodziło cichutkie, ledwo dostrzegalne pikanie aparatur. Nie mogłem wytrzymać z myślą, że nigdy już nie popatrzę w jej niebieskie oczy i na jej promienny uśmiech... Że nigdy już jej nie pocałuję... Że nie zobaczę jej już nigdy żywą!!!
-          Kocham cię... – szepnąłem, a jedna z moich łez kapnęła na jej rękę. Lekko ją pocałowałem. Cichutkie pikanie aparatur zrobiło się coraz głośniejsze, nie do wytrzymania. Co się stało? Nagle Roxy otworzyła lekko usta i szepnęła : „Ja ciebie też...” Nagle do środka wbiegł lekarz i z trylion pielęgniarek!
-          Proszę stąd wyjść, chłopcze!!! – wrzasnął lekarz, wypychając mnie stamtąd. Drań!!! Wpadłem na rodziców Roksany.
-          Zayn! Byłeś tam w środku?! – zawołała mama dziewczyny. Ja oniemiałem ze szczęścia, skoro coś powiedziała, to będzie żyć! A te słowa, które wypowiedziała pozostaną w moim sercu do końca życia...
~Jacklynn~
Żałowałam, tak bardzo żałowałam tego co zrobiłam... Roxy była dla mnie jak siostra! Przeze mnie właśnie umiera w jakimś szpitalu! Jakieś moje głupie zachcianki mogły wprowadzić ją do grobu! Nawet ta spokojna i opanowana Jen chciała, żebym zgniła w piekle! Wolałabym, żeby to było prędzej niż później! Szwędałam się po moście tam i z powrotem. Nagle stanęłam na barierce i skoczyłam w morską toń. Po chwili przestałam czuć cokolwiek...
~Zayn~
Siedziałem z przyjaciółmi na korytarzu, niecierpliwie czekając na jakieś wieści. W moje serce wstąpiła nadzieja. Roxy będzie żyła! Będzie! Musi! Nie mogłem nigdzie się ruszyć, chociaż przyjaciele namawiali mnie, żebym coś zjadł od paru dni. Nagle przyszedł lekarz z nieodgadnioną miną i powiedział...

2 komentarze:

  1. świetny rozdział ! wgl kocham twojego bloga < 3 pisz szybko kolejny rozdział bo nie wytrzymam z ciekawości : D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że ci się podoba :D A rozdział mam gotowy, ale dodam za parę dni, albo za tydzień, żeby potrzymać was w niepewności ^ ^ xd heheh xd

      Usuń